Yale, czyli Park Narodowy do którego wybraliśmy się o 4 rano na Safri było cudne. Wszystko - krajobraz, zwierzęta, atmosfera i nawet nasz 13-letni kierowca byli jak z filmów National Geographic.
Dojechaliśmy do parku jako jeden z licznych samochodów wiec widząc kolejkę aut straciliśmy nadzieje na zobaczenie lamparta. Nie doceniliśmy jednak naszego kierowcy. Młody uparł się żeby wyśledzić zwierzę, licząc po cichu na sowity napiwek. Nie ważne jakimi pobudkami się kierował, ważne, ze wytropił i pokazał:) pokazał małe lamparciątka bawiące się na rozgrzanych skałach...ehh coś takiego to tylko w telewizji a tu nagle mamy przed oczami - super:)
Zwierząt była cała masa: lamparty!!, krokodyle, słonie, pawie, warany, orły i cała masa małych, dużych przeróżnych zwierząt. To było cudne.. Jednak im bliżej południa, słońce mocnej przygrzewało a zwierząt ubywało nam z oczu. Wtedy tez ruszyliśmy w drogę powrotną do naszej bazy, gdzie czekało na nas obfite, pyszne śniadanie. Po śniadaniu szybkie pakowanie i przebijanie się dalej na południe, w kierunku oceanu. Plaże już na nas czekają:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz